Czy kolej do Myślenic powstanie, jeżeli nie będzie środków z KPO
Cytat z Redakcja data 2023-05-30, 13:57Wygląda na to, że plan wpływania na sytuację w polskiej polityce poprzez ograniczenie środków dla Krajowego Planu Odbudowy kompletnie nie zdał egzaminu w Brukseli. Kilka dni temu na mównicę sejmową wyszedł Krzysztof Gawkowski trzymając tabliczkę z napisem "750 dni bez środków na KPO". Poseł Lewicy mówił o "750 dniach hańby" i oskarżał PiS, że "Polacy nie otrzymują pieniędzy z Unii", co rzekomo przekłada się na pogorszenie jakości ich życia. Muszę przyznać, że Gawkowski wyglądał na tej trybunie jak klasyczny uczestnik demonstracji, która... już się zakończyła. Trochę za późno dołączył do dyskusji i pośpiesznie próbuje podkręcić napięcie, jednocześnie skandując przygotowane hasła. Ale niestety, na próżno. Ludzie już rozeszli się do swoich domów lub zajęli innymi sprawami. Życie toczy się dalej. I to w innych kierunkach. Krajowy Plan Odbudowy nie będzie rewolucyjną zmianą. Prawdopodobnie w okresie przedwyborczym Tusk lub Hołownia-Kamysz raz lub dwa razy poruszą temat KPO. Być może "Gazeta Wyborcza" lub TOK FM spróbują stworzyć wokół tego tematu coś sensacyjnego, gdy brakuje innych spraw do omówienia. Jednak można już powiedzieć, że "pieniądze z Unii" nie będą kluczowym tematem tej kampanii wyborczej. Z pewnością ta kwestia nie zadecyduje o wyniku jesiennego głosowania. KPO jako tzw. rewolucyjny czynnik zmieniający wyniki wyborów w Polsce w 2023 roku?
Ten plan liberalnego establishmentu w Europie miał swoje podstawy. Planowali tak: w tym konkretnym momencie wypuszczamy wielki i szeroko reklamowany plan inwestycyjny (pod nazwą "nowy plan Marshalla"), który ma działać jak impuls dla gospodarek unijnych po wyniszczającej pandemii i restrykcyjnych blokadach. A skoro i tak to się wydarzy, dlaczego nie skorzystać z okazji, aby wykluczyć Polskę, która jest rządzona przez niechciany przez nas PiS? Można się zapytać, dlaczego akurat Polskę? Otóż, dlatego że pod rządami obecnej partii politycznej zaczęła ona w Brukseli prezentować odmienne stanowisko w kwestiach związanych z Zielonym Ładem, energetyką, stosunkami z Rosją czy sprawami obyczajowymi. Niestety, Polska jest większym państwem niż Węgry i nie jest tak silnie uzależniona (posiada własną walutę) jak kraje Europy Południowej.
Koniecznie trzeba powstrzymać działania partii PiS, ponieważ dają one złe przykłady innym krajom Unii Europejskiej. Jeśli teraz nie podejmiemy zdecydowanych działań - kontynuując logiczną strategię von der Leyen i Timmermansa - za trzy do pięciu lat będziemy mieli odpowiedniki PiS-u rządzące w kilku kolejnych krajach Unii. To oznacza, że konieczne będzie podzielenie się władzą w większym gronie, wykraczającym poza tradycyjne partie europejskie, takie jak chadecja, socjaldemokraci czy liberałowie. Dla dzisiejszych decydentów Unii Europejskiej, którzy nie są przyzwyczajeni do takiego pluralizmu, byłby to prawdziwy koszmar, którego można by się bać i unikać.
Celem aresztowania polskich środków było osiągnięcie dwóch efektów. Po pierwsze, Unia, która uczestniczyłaby w programie inwestycji, mogłaby inwestować duże sumy pieniędzy, w tym pożyczone w imieniu całej Unii, włączając w to Polskę. Dzięki temu rozwój Unii odbywałby się szybciej, podczas gdy Polska, która nie otrzymałaby tych środków, rozwijałaby się wolniej. Po drugie, ta wymuszona dywergencja, czyli oddzielenie potencjału, miałaby bezpośredni wpływ na życie polityczne w Polsce. Polki i Polacy mieliby okazję doświadczyć, że "marginalizacja Polski w Europie" nie jest tylko pustymi słowami, lecz stanowi twardą rzeczywistość ekonomiczną. W rezultacie zaczęliby się odwracać od partii rządzącej. Jeżeli PiS na tej drodze zacząłby łagodnieć... byłoby to korzystne. Oznaczałoby to, że wyciągnięto wnioski z pouczeń Brukseli. Jeżeli jednak PiS nie zmieniłby kursu gospodarczego, rząd Morawieckiego zacząłby oszczędzać. To z kolei spowodowałoby spowolnienie gospodarcze, niezadowolenie społeczne i zaprzepaszczenie większości dotychczasowych socjalnych osiągnięć PiS-u. W rezultacie, najpóźniej po wyborach w 2023 roku, Polska powróciłaby do serca Europy. Z nowym rządem, uwolniona od wpływu Kaczyńskiego. Wtedy wszystkie pieniądze świata płynęłyby nad Wisłę.
Polska znalazła się w sytuacji, w której musiała sobie pomóc samodzielnie. Po pierwsze, wybuch wojny na Ukrainie wpłynął na zmianę sytuacji. To nie odwiezło von der Leyen i Timmermansa od realizacji planu "zagłodzenia Warszawy", jednakże środki na KPO nie płynęły już od lutego 2022 roku. Niezależnie od tego, ekonomicznie istotnym czynnikiem był gwałtowny wzrost cen surowców i silna inflacja, która uderzyła w zachodnie gospodarki. W rezultacie podwyżki stóp procentowych zostały wprowadzone, co spowolniło koniunkturę na Zachodzie i doprowadziło wiele krajów, w tym Niemcy, na skraj recesji. Plan z turbodoładowaniem i "pocovidowym Planem Marshalla" całkowicie się załamał. Rząd Morawieckiego nie zaczął dokonywać radykalnych cięć i oszczędności. Polityka fiskalna PiS przez ostatnie osiem lat nie uległa znaczącym zmianom. Nie było drastycznych cięć wydatków publicznych ani zaniedbywania państwa dobrobytu na rzecz wolnego rynku. Jedyne, co wzrosło, to stopy procentowe, choć wzrost był umiarkowany (osiągnęły poziom 6,75% jesienią 2022 roku).
W rezultacie udało się uniknąć stłumienia ożywienia gospodarczego. Przeciwnie, od 2019 roku Polska należy do najszybciej rozwijających się krajów w Europie, osiągając wzrost PKB na poziomie 11,2%. To było możliwe bez unijnego turbodoładowania. W porównaniu do Niemiec czy Hiszpanii, które odnotowały zero wzrostu PKB, Francji z wzrostem na poziomie 1% oraz Czech, gdzie PKB spadło o 1%, Polska osiągnęła imponujące wyniki. Reklama
Po trzecie, polityka wewnętrzna odegrała swoją rolę. Opozycji nie udało się przekonać całej polskiej opinii publicznej do swojej narracji, jakoby Polacy mieli gorsze warunki życia z powodu braku środków z KPO. Nikt nie neguje, że lata 2022-2023 są trudniejsze niż poprzednie. Jednak tylko najbardziej zatwardziałym przeciwnikom PiS można wmówić, że sytuacja ta jest wynikiem braku środków z KPO. Nawet oni zapewne przyznają, że trudności wynikają przede wszystkim z wysokiej (dwucyfrowej) inflacji, której wzrost płac nie nadążał (choć wciąż nadąża bardziej niż na zachodzie Europy).
Oczywiście, wielu Polaków obarcza PiS winą za inflację - tak działa demokracja, że rządzący są odpowiedzialni także za zjawiska, które nie są całkowicie zależne od ich działań. Jednak trudno jest ustalić prostą i przekonującą zależność: 750 dni bez KPO - wysoka inflacja - spadek realnych płac - wina PiS. Tego typu wniosków wierzyć mogą tylko zwolennicy Silnych Razem i niektórzy dziennikarze "Gazety Wyborczej".Polska nadal istnieje i nie umiera z głodu. Komisja Europejska zdaje się zdawać sobie z tego sprawę. Czy wyciągnie z tego jakieś wnioski?
Strategiczne inwestycje na terenie powiatu Myślenickiego, jak chociażby kolej do Myślenic, są wpisane do KPO, wygląda jednak na to, co widzimy już od przyjęcia KPO w Polsce, że rząd realizuje część z tych inwestycji, nie oglądając się na Brukselę. W związku z tym, istnieje duże prawdopodobieństwo, że prace będą realizowane, bez względu na złośliwości ze strony liberałów z UE.
Foto: redakcja
Wygląda na to, że plan wpływania na sytuację w polskiej polityce poprzez ograniczenie środków dla Krajowego Planu Odbudowy kompletnie nie zdał egzaminu w Brukseli. Kilka dni temu na mównicę sejmową wyszedł Krzysztof Gawkowski trzymając tabliczkę z napisem "750 dni bez środków na KPO". Poseł Lewicy mówił o "750 dniach hańby" i oskarżał PiS, że "Polacy nie otrzymują pieniędzy z Unii", co rzekomo przekłada się na pogorszenie jakości ich życia. Muszę przyznać, że Gawkowski wyglądał na tej trybunie jak klasyczny uczestnik demonstracji, która... już się zakończyła. Trochę za późno dołączył do dyskusji i pośpiesznie próbuje podkręcić napięcie, jednocześnie skandując przygotowane hasła. Ale niestety, na próżno. Ludzie już rozeszli się do swoich domów lub zajęli innymi sprawami. Życie toczy się dalej. I to w innych kierunkach. Krajowy Plan Odbudowy nie będzie rewolucyjną zmianą. Prawdopodobnie w okresie przedwyborczym Tusk lub Hołownia-Kamysz raz lub dwa razy poruszą temat KPO. Być może "Gazeta Wyborcza" lub TOK FM spróbują stworzyć wokół tego tematu coś sensacyjnego, gdy brakuje innych spraw do omówienia. Jednak można już powiedzieć, że "pieniądze z Unii" nie będą kluczowym tematem tej kampanii wyborczej. Z pewnością ta kwestia nie zadecyduje o wyniku jesiennego głosowania. KPO jako tzw. rewolucyjny czynnik zmieniający wyniki wyborów w Polsce w 2023 roku?
Ten plan liberalnego establishmentu w Europie miał swoje podstawy. Planowali tak: w tym konkretnym momencie wypuszczamy wielki i szeroko reklamowany plan inwestycyjny (pod nazwą "nowy plan Marshalla"), który ma działać jak impuls dla gospodarek unijnych po wyniszczającej pandemii i restrykcyjnych blokadach. A skoro i tak to się wydarzy, dlaczego nie skorzystać z okazji, aby wykluczyć Polskę, która jest rządzona przez niechciany przez nas PiS? Można się zapytać, dlaczego akurat Polskę? Otóż, dlatego że pod rządami obecnej partii politycznej zaczęła ona w Brukseli prezentować odmienne stanowisko w kwestiach związanych z Zielonym Ładem, energetyką, stosunkami z Rosją czy sprawami obyczajowymi. Niestety, Polska jest większym państwem niż Węgry i nie jest tak silnie uzależniona (posiada własną walutę) jak kraje Europy Południowej.
Koniecznie trzeba powstrzymać działania partii PiS, ponieważ dają one złe przykłady innym krajom Unii Europejskiej. Jeśli teraz nie podejmiemy zdecydowanych działań - kontynuując logiczną strategię von der Leyen i Timmermansa - za trzy do pięciu lat będziemy mieli odpowiedniki PiS-u rządzące w kilku kolejnych krajach Unii. To oznacza, że konieczne będzie podzielenie się władzą w większym gronie, wykraczającym poza tradycyjne partie europejskie, takie jak chadecja, socjaldemokraci czy liberałowie. Dla dzisiejszych decydentów Unii Europejskiej, którzy nie są przyzwyczajeni do takiego pluralizmu, byłby to prawdziwy koszmar, którego można by się bać i unikać.
Celem aresztowania polskich środków było osiągnięcie dwóch efektów. Po pierwsze, Unia, która uczestniczyłaby w programie inwestycji, mogłaby inwestować duże sumy pieniędzy, w tym pożyczone w imieniu całej Unii, włączając w to Polskę. Dzięki temu rozwój Unii odbywałby się szybciej, podczas gdy Polska, która nie otrzymałaby tych środków, rozwijałaby się wolniej. Po drugie, ta wymuszona dywergencja, czyli oddzielenie potencjału, miałaby bezpośredni wpływ na życie polityczne w Polsce. Polki i Polacy mieliby okazję doświadczyć, że "marginalizacja Polski w Europie" nie jest tylko pustymi słowami, lecz stanowi twardą rzeczywistość ekonomiczną. W rezultacie zaczęliby się odwracać od partii rządzącej. Jeżeli PiS na tej drodze zacząłby łagodnieć... byłoby to korzystne. Oznaczałoby to, że wyciągnięto wnioski z pouczeń Brukseli. Jeżeli jednak PiS nie zmieniłby kursu gospodarczego, rząd Morawieckiego zacząłby oszczędzać. To z kolei spowodowałoby spowolnienie gospodarcze, niezadowolenie społeczne i zaprzepaszczenie większości dotychczasowych socjalnych osiągnięć PiS-u. W rezultacie, najpóźniej po wyborach w 2023 roku, Polska powróciłaby do serca Europy. Z nowym rządem, uwolniona od wpływu Kaczyńskiego. Wtedy wszystkie pieniądze świata płynęłyby nad Wisłę.
Polska znalazła się w sytuacji, w której musiała sobie pomóc samodzielnie. Po pierwsze, wybuch wojny na Ukrainie wpłynął na zmianę sytuacji. To nie odwiezło von der Leyen i Timmermansa od realizacji planu "zagłodzenia Warszawy", jednakże środki na KPO nie płynęły już od lutego 2022 roku. Niezależnie od tego, ekonomicznie istotnym czynnikiem był gwałtowny wzrost cen surowców i silna inflacja, która uderzyła w zachodnie gospodarki. W rezultacie podwyżki stóp procentowych zostały wprowadzone, co spowolniło koniunkturę na Zachodzie i doprowadziło wiele krajów, w tym Niemcy, na skraj recesji. Plan z turbodoładowaniem i "pocovidowym Planem Marshalla" całkowicie się załamał. Rząd Morawieckiego nie zaczął dokonywać radykalnych cięć i oszczędności. Polityka fiskalna PiS przez ostatnie osiem lat nie uległa znaczącym zmianom. Nie było drastycznych cięć wydatków publicznych ani zaniedbywania państwa dobrobytu na rzecz wolnego rynku. Jedyne, co wzrosło, to stopy procentowe, choć wzrost był umiarkowany (osiągnęły poziom 6,75% jesienią 2022 roku).
W rezultacie udało się uniknąć stłumienia ożywienia gospodarczego. Przeciwnie, od 2019 roku Polska należy do najszybciej rozwijających się krajów w Europie, osiągając wzrost PKB na poziomie 11,2%. To było możliwe bez unijnego turbodoładowania. W porównaniu do Niemiec czy Hiszpanii, które odnotowały zero wzrostu PKB, Francji z wzrostem na poziomie 1% oraz Czech, gdzie PKB spadło o 1%, Polska osiągnęła imponujące wyniki. Reklama
Po trzecie, polityka wewnętrzna odegrała swoją rolę. Opozycji nie udało się przekonać całej polskiej opinii publicznej do swojej narracji, jakoby Polacy mieli gorsze warunki życia z powodu braku środków z KPO. Nikt nie neguje, że lata 2022-2023 są trudniejsze niż poprzednie. Jednak tylko najbardziej zatwardziałym przeciwnikom PiS można wmówić, że sytuacja ta jest wynikiem braku środków z KPO. Nawet oni zapewne przyznają, że trudności wynikają przede wszystkim z wysokiej (dwucyfrowej) inflacji, której wzrost płac nie nadążał (choć wciąż nadąża bardziej niż na zachodzie Europy).
Oczywiście, wielu Polaków obarcza PiS winą za inflację - tak działa demokracja, że rządzący są odpowiedzialni także za zjawiska, które nie są całkowicie zależne od ich działań. Jednak trudno jest ustalić prostą i przekonującą zależność: 750 dni bez KPO - wysoka inflacja - spadek realnych płac - wina PiS. Tego typu wniosków wierzyć mogą tylko zwolennicy Silnych Razem i niektórzy dziennikarze "Gazety Wyborczej".Polska nadal istnieje i nie umiera z głodu. Komisja Europejska zdaje się zdawać sobie z tego sprawę. Czy wyciągnie z tego jakieś wnioski?
Strategiczne inwestycje na terenie powiatu Myślenickiego, jak chociażby kolej do Myślenic, są wpisane do KPO, wygląda jednak na to, co widzimy już od przyjęcia KPO w Polsce, że rząd realizuje część z tych inwestycji, nie oglądając się na Brukselę. W związku z tym, istnieje duże prawdopodobieństwo, że prace będą realizowane, bez względu na złośliwości ze strony liberałów z UE.
Foto: redakcja